Io
"Io" otrzymał nominację do Oscara dla najlepszego pełnometrażowego filmu międzynarodowego. Jerzy Skolimowski, mistrz kina, w swoim najnowszym filmie śledzi losy osiołka i opowiada o kondycji świata. To obraz zrealizowany z miłości do zwierząt. Grupa członków UTW w Trzciance wybrała się 11 maja br. do trzcianeckiego Osiedlowego kina na film „IO”. "IO" to tak naprawdę zbiór obrazów, które łączy tytułowy Io, szary osiołek o wielkich, wilgotnych oczach (tytuł jest więc zarówno onomatopeją imitującą rżenie osiołka, jak i imieniem zwierzęcia). Jego podróż zaczyna się w cyrku, w którym jest bity i smagany batem, ale jednocześnie zaznaje największej w swoim życiu miłości. Osiołkowi paradoksalnie zwracana jest wówczas wolność, jednak od tej pory zazna on obcości, samotności i tułaczki. Będzie mieszkał w wiejskim gospodarstwie, towarzyszył dzieciom podczas terapii i podróżował do Włoch. Będzie się gubił i odnajdywał, cierpiał i jadł przysmaki, bał się i "kozaczył". Zazna zarówno ludzkiej życzliwości i czułości, jak i okrucieństwa oraz głupoty (tych dwóch ostatnich niestety więcej). Emocje to jedno, ale w "IO" prym wiodą również zmysły. Dotyk, gdy cyrkowa artystka z czułością głaszcze sierść osiołka. Słuch, gdy Io ryczy na polu, kibice wrzeszczą, a widzowie cyrku klaszczą. Zapach, który wyobrażamy sobie, gdy razem ze zwierzęciem wędrujemy do stajni albo na ukwieconą łąkę. I przede wszystkim wzrok, który w "IO" jest najważniejszy. Film Jerzego Skolimowskiego to wizualny majstersztyk, a operator Michał Dymek idzie tutaj na całość. Rozedrgana czerwień, klaustrofobiczna czerń, oniryczny granat, zamaszyste panoramy, czułe zbliżenia i kadry niczym malarskie dzieła sztuki – aż szkoda, że polski film nie został doceniony również w oscarowej kategorii najlepsze zdjęcia.
Ola Gersz /Reporterka w Grupa naTemat.pl./